„CZARNE ŁABĘDZIE” CZYLI Z OKSYMORONEM W
T(YTU)LE…
Dlaczego nie
należy lekceważyć tych wierszy? Ja mam szczególne powody, ale zacznę od
fragmentu pierwszego z wielu tekstów zamieszczonych w świeżo wydanym tomiku
poetyckim Ireny Tetlak o oksymoronicznym tytule „CZARNE ŁABĘDZIE” (Wydawca:WYDAWNICTWO
AUTORSKIE ANDRZEJ DĘBKOWSKI ISBN – 978-83-955703-5-3© Copyright
by Irena Tetlak, Printed in Poland, Zelów 2022).
Brzmi to
tak: „…lilaki ozdobią niebawem ganek błękitnieje niebo forsycja uśmiecha się
słonecznie w moim rodzinnym domu jest pełno miłości…”
Dlaczego tak
zaczynam? Otóż proszę sobie wyobrazić, że – zamieszkując nieopodal – niemal
codziennie przechodzę obok tego urokliwego domku w Radzyniu Podlaskim przy ul.
nomen omen Zabielskiej (sic! panieńskie nazwisko autorki).
Do niedawna
mieszkali tu sędziwi rodzice Ireny, Irki, Lilki (?) szkolnej mojej koleżanki,
nie wiedziałem wtedy, że poetki o wrażliwości tak rzadkiej jak czarne łabędzie.
Dziś to miejsce gościnne, bezpieczne i pełne miłości – jak w wierszu
otwierającym tomik, optymistycznym,
…powrócą
znów ptaki i ludzie z radością do własnego domu odgruzują pola ogrody i parki
garścią pszenicy obdzielą obficie przetopią czołgi na wolności szalki udźwigną
– poniosą świat w nowe życie” ale z każdym tekstem różnie to może wyglądać…. i
wygląda!
Nastrój tych
wierszy czarnieje bowiem, gdy zaczyna się ich pierwsza odsłona zatytułowana
jako „Odezwa do obywatela na ziemi”. Ta poetycka odezwa to jest wołanie,
dramatyczne i pełne beznadziei, bo – mówiąc słowami poetki – „niebo już
zamknięte – a piekło dzieje się na ziemi.” To oczywiście nawiązanie do
barbarzyńskiej agresji na Ukrainę, której poświęcony jest cały tomik. Chociaż w
końcowej jego części powraca poetycka, bardzo osobista i czuła refleksja o
przeszłości ciepłej i pogodnej i teraźniejszości trudnej do oceny z braku
perspektywy i przyszłości niejasnej wprawdzie, lecz postrzeganej w barwach
optymizmu… raczej.
Nie należy
się więc spodziewać lukru i słodyczy także i w dalszych tekstach. Wersety
przepełnione trwogą i pożogą, nastrajające złością wobec najeźdźcy. „to nie są
górnolotne metafory niewinnym ludziom rujnujecie ich własny dom diabelskie
stado – człekokształtne potwory…” czytamy i zgadzamy się z Autorką. To nie są
delikatne przenośnie. To brzmi jak cięta inwektywa wymierzona biczem w twarz
zbrodniarza. I tak jest w kolejnych realizacjach słowa niepięknego. Bo pięknie
być nie może, gdy „czerwona swołocz co po trupach
szła i dalej
idzie nie po swoje kolaboruje potajemnie bierze moje twoje życie zniewala
jawnie a jakby potajemnie znów atakuje zabija…”
Jest to
jednak także wołanie o pokój – ile ich było? Wołali poeci i papieże, zwykli
ludzie i przywódcy, dorośli i dzieci. To jest także modlitwa, bo gdzie szukać
ratunku, jak nie u Najwyższego? Gdy „ocean ludzi przecieka przez kordon ruskich
czołgów”, słowa same przychodzą do głowy: „Boże oddal od nas ten kielich”.
Dalej
pojawia się jednak także i nutka nadziei, bo przecież „życie nie przyzwyczai
się do wojny”. Wyczuwam obecność całej gamy uczuć – taka jest moc liryki – ale
nie wyręczanie Czytelnika jest celem tej refleksji.
Zostawmy
zatem indywidualnemu odbiorowi „katów z Buczy tresowanych na krwawych wyprawach
w kaźniach reżimów świata”. Niech słowo mocne i twarde utwierdzi nasze
odczucie, niech wzmocni nasze pragnienia, niech stanie się podwaliną
solidarności z mordowanym narodem. To jest bowiem podstawowe przesłanie tego
czarnego tomu. Czarnego od ciemności rakietowych wybuchów nad Donbasem,
Kijowem, Mariupolem, Tarnopolem… gdzie jeszcze?
Dla
formułującego te nieporadne przejawy odczuć ważny jest bowiem warsztat, sposób
obrazowania inny tu niż we wcześniejszych tejże wrażliwej Autorki – dużo
pogodniejszych realizacjach skojarzeń słowa.
Mocne, ostre
brzmieniowo i semantycznie zestawienia słów. Wspomniany wymowny oksymoron już w
tytule całości, nie czas na wyszukane paralele, błyskotliwe epitety i
żonglujące słowem personifikacje, gdy „teraz piekło pali granice ziemi.”
Mamy więc
obraz wojny i zbrodni okrutny, namalowany wprost, bez ozdobników, przemawiający
dosłownością realizmu, targający wyobraźnię i zmuszający do protestu. Pojawia
się również wątek ukraińskiego heroizmu złożonego, a właściwie utopionego we
krwi ofiar terroru. Ta poezja to także memoriał męczeństwa bohaterów i prostych
ludzi. Niewinnych, dlatego nie czas na płacz - cz. II „Nie mam kiedy płakać” –
jakże wymowny tytuł!!!
I uczucia
nazwane expressis verbis: samotność, nienawiść, żal, tęsknota… „samotność jest
taka ludzkajak ludzka
jest miłość niewierność chęć zysku i zdrada tęsknota jest taka ludzka
niedoskonała wyzuta z wzajemności choćby trwała sekundę umierasz cały bez mała.
To perła słowa, kwintesencja wyrazu – takich w tym tomiku znalazłem więcej,
wszystkich nie daję rady publicznie przetrawić. To jest poezja do przyjęcia
cichego, samotnego, w towarzystwie poduszki tylko. To jest wyraz empatii
potężny tak, że przytłacza i mobilizuje zarazem, lecz „zanim pojawi się
kropka”, pojawi się nieśmiałe przesłanie optymizmu, bo – jako rzecze Poetka –
„piszę wiersze optymizmem ukrytą w literach wiarą na lepsze przykrywam
zmartwienia […] wszystko będzie dobrze a teraz zatańcz ze mną…”I chociaż
„czarne łabędzie spadają z mocą pocisków […] poezjo dobrze że jesteś.”
Czytajcie
przeto w samotności, dzielcie się publicznie, nie bądźcie obojętni na to słowo
mocne i trwałe, dziś być może trącące doraźnością, ale z pewnością uniwersalne,
ponadczasowe – jak powiedziałby stary belfer, gdyby nie było w nim odrobiny
wrażliwego odbiorcy.
Andrzej Kotyła - autor recenzji
/