piątek, 27 listopada 2015

na granicy bólu nie ma słonecznych plaż

cierpliwość obija się o dźwięki
w rezonansowej tubie
szalona karuzela z tabunem koni
o rozwianych grzywach
pędzących galopem
kłusem
galopem
kłusem
i
stępem w ciszę
dłużej niż wytrzymałość

wtorek, 10 listopada 2015



za drzwiami wielkich miast

modom sprzyja szczypta pieprzu
trochę smaczku
mleczny ząb czasu
i kawałek nitki
do kłębka po śladach stebnówki
oby  połówki pełnej szklanki starczyło
na łzy które w emocjach wypłyną
jestem tuż za dziewczyno
prawdziwy do cna
jak powietrze
skrzydła otwarte na oścież
nie obawiaj się wiatru
tutaj hula tylko codzienność
nic w niej z ulicznego teatru

sobota, 7 listopada 2015



król życia

jesteś jak drzewo liściaste
masz swoje sezony
i potomstwo w gniazdach
zrzucasz pożółkłą marność
z siebie
zostajesz pozbawiony
wręcz nagi 
na granicy śmierci

odradzasz się w koronie
by grać na powrót w zielone

czwartek, 5 listopada 2015



lepsi

rąbek prawdy wystarczy
praktycznie nie lubią ofiar
czasami ubolewają nad losem
obcych plemion
pani z warzywniaka doradzają
jakby wiedzieli cokolwiek więcej
sami mniej solą zupę
kierują retoryczne pytania
do upadłego
tak jakby można było
zarazić się odpowiedzią


szare ptaki

przed oczami szara ściana z paneli
szare wrony i gawrony
osłupiałe na dachu budynku
to znów przelatujące błyskawicznie
drgające punkty jak ze starych filmów
nie tyle rytmicznie co znienacka
na udrapowanym mgłami tle
wykonują nagły lot
i znikają za węgłem
niespodziewanie

zaskakują
zjawiając się jak migotanie


stąd wszystko wydaje się inne ...

zza szyby słońce puszcza oko
licho
połyskuje ginie znów błyszczy
zgrzyta po szynach tramwajów
jakby dawało znaki
bezwiednie łapię zwierciadło
próbuję chwycić oddech
(przecież nie zajączka)
jedynie równowagę aby linia ciągła
na wykresie łączyła odpowiedni punkt
z punktem
odniesienia proste
i jasne
tym razem nie odwiedzę zmarłych
jutro - pierwszego listopada

serce pulsuje mi jak w ogniu świec
...otoczone wieńcem